Bardzo często uczelniom stawia się zarzut, że kształcą pod kadrę a nie pod potrzeby rynku pracy. W przypadku niektórych uczelni jest to prawda. Muszą bowiem zagospodarować zatrudnionych pracowników dydaktyczno – naukowych, czyli takich, którymi dysponują. O tym w tekście Komu potrzebne jest minimum kadrowe. W miejsce teoretyków uczelnie mogłyby zatrudniać specjalistów z doświadczeniem, wnoszących nową wartość do procesu kształcenia. W wielu przypadkach jest to niemożliwe z uwagi na konieczność utrzymywania i bazowania na sztywnym minimum kadrowym, zwłaszcza w warunkach ograniczeń finansowych. W praktyce wygląda to często tak, że na zajęciach pojawia się wykładowca, który nie zawsze nadąża za rzeczywistością a można byłoby zatrudnić obytego z zagadnieniem praktyka.
Uczelnie mogą tworzyć co prawda profile praktyczne ale to bardzo często oznacza, że muszą utrzymywać mało przydatne dydaktycznie minimum kadrowe a ponadto finansować dodatkową kadrę dla przedmiotów praktycznych. Dopóki więc w uczelniach nie zostaną wdrożone mechanizmy oparte na kryteriach efektywności, kształcenie będzie się odbywać tak jak się odbywało do tej pory, czyli na bazie wątpliwej jakości pracowników minimum kadrowego.
Dlaczego tak się dzieje ? Nikt z pracowników uczelni nie jest zainteresowany utratą swojego miejsca pracy, stąd ani rada wydziału ani senat nie podejmą decyzji w kwestii zmian na lepsze. Z tego też względu, student jeśli mu czegoś brak, jedyne co może – to zmienić uczelnię. W obecnych warunkach, z uwagi na wątpliwy poziom kształcenia w wielu uczelniach, jako rozsądne rozwiązanie można polecać studentom jedynie studia zagraniczne w ramach dostępnych programów lub poszukiwanie stypendiów zagranicznych.
Co wynika z posiadania w polskich warunkach dyplomu wyższej uczelni i tytułu licencjata lub magistra. To wiedzą najlepiej sami absolwenci uczelni – i wszystko i nic. Pierwsza grupa studentów zwykle już pracuje, a dyplom jest potrzebny aby potwierdzić szanse na kontynuację zatrudnienia, w tych miejscach pracy, gdzie wykształcenie jest rzeczywiście brane pod uwagę.
Drugą grupę stanowią ci, którzy chcą znaleźć korzystniejszą pracę i sądzą że zdobywając dyplom tak będzie. Trzecią grupę stanowią ci, którzy jeszcze nie pracowali, po skończeniu studiów chcą podjąć pierwszą pracę i okazuje się, że od razu wpadają w 10% bezrobocie. W niektórych województwach udział bezrobotnych z wyższym wykształceniem tuż po skończeniu studiów sięga nawet 30%. Czwartą grupę stanowią osoby, które osiągając stabilizację życiową dla własnego rozwoju korzystają z możliwości kształcenia ustawicznego.
Interesującą kwestią jest, jakie kierunki studiów wybierają obecnie kandydaci. W ubiegłym roku niektóre uczelnie przyjęły naprawdę wielu studentów na pierwszy rok. Do obleganych kierunków należała na przykład socjologia. Dobrze byłoby usłyszeć głosy studentów, czym kierowali się dokonując takiego wyboru, czy stwierdzonymi potrzebami rynku, ofertą uczelni, specjalnością, kosztami kształcenia, własnymi zainteresowaniami czy też innymi powodami.
Prawdą jest, że potrzeby społeczne wiążące się z aspektami kształcenia na kierunku socjologia czy psychologia, z uwagi na skalę widocznych i ukrytych, bieżących i przyszłych problemów polskiego społeczeństwa są przeogromne. Pytanie kolejne, czy rynek prywatny czy publiczny wykreuje odpowiednią liczbę miejsc pracy, a jeśli nie – to czy absolwenci będą przez uczelnie odpowiednio przygotowani do tego aby je samemu stworzyć.
Odpowiedzialne za szkolnictwo wyższe instytucje powinny podejmować działania z wyprzedzeniem na rzecz dostosowywania kierunków kształcenia do potrzeb rynku pracy. Z praktyki wiadomo, że jedynym konkretnym rozwiązaniem jakie zostało dotychczas wdrożone w tym zakresie w Polsce jest przymuszanie uczelni do śledzenia losów absolwentów. Jeśli absolwenci nie będą znajdować pracy po danym kierunku to te będą likwidowane. Polak – jak wiadomo zawsze mądry po szkodzie.
Czy specjaliści od rynku pracy nie potrafią przeprowadzić badań diagnostycznych, z których możemy się dzisiaj dowiedzieć, jakie zawody będą preferowane przez kolejnych 10 lat, które będą deficytowe a które nadwyżkowe, w którym regionie kraju i jak duże będą to potrzeby. Według mojego rozpoznania nie ma takiego kompleksowego badania, są jedynie diagnozy dla wybranych kierunków lub dla określonych województw.
Na jakiej podstawie kandydat na studia podejmuje decyzję o wyborze kierunku kształcenia w innych państwach europejskich. Pomocne narzędzia są w tym zakresie znane. Od strony gospodarki i potrzeb społecznych, rządy mają dokładnie zdiagnozowane potrzeby rozwojowe, wskazanie konkretne czynniki wzrostu, odpowiednio do tego przygotowane prognozy z zapotrzebowaniem na poszczególne profesje, również w rozbiciu na okręgi, sprecyzowane kierunki migracji, określa się również które zawody jak np. w Holandii czy w Niemczech branże kreatywne będą szczególnie wspierane finansowo, jeśli tylko absolwenci skierują się na drogę własnej przedsiębiorczości. W Wielkiej Brytanii nacisk na obowiązkowe praktyczne uczenie przedsiębiorczości studentów uniwersytetów wszystkich kierunków już od pierwszego semestru studiów powoduje, że uczelnie opuszczają osoby z rozeznaniem rynku, w pełni świadome swojej wartości i możliwości.
Ośmielam się twierdzić, że my w Polsce nie wiemy dokładnie kogo należy kształcić, więc w ramach strategii przetrwania uczelni kształcimy kogo się da.